sobota, 7 stycznia 2023

Widzenia

W odmętach zasłon, w milczącej otchłani półmroku ćmy puszyścieją w przelocie. Uderzają skrzydłami. Drżą… 
W poszumie wiatru. W pogwizdywaniach nocy zbieram dla ciebie kwiaty, pełznąc na czworakach po drewnianej klepce podłogi. Po sękach i słojach zagadkowej, neurastenicznej łąki, widocznej tylko przez mnie. Zbieram dla ciebie kwiaty z płatkami pajęczyn i pyłkami wirującego niczym gwiazdy kurzu… Kwiaty zapomnienia i pustki. Wyjęte z szarości. Przytknięte do bieli skamieniałych tęsknotą ust.
Widzę przed sobą zielone pola, rozchwiane, rozwiane i klarowne jak lato, w którymś upalnym dniu lipca, jak włosy meduzy falujące w odmętach morza. Lecz ukazane tylko na mgnienie, jakby w ostrym błysku ogromnego flesza. Gdzieś w rozwierającej się nagle kolejnej warstwie wyrazistego, wielowymiarowego snu. 
Podążamy tam boso, i wciąż boso po chłodnej, majowej rosie traw. Między gałęziami pachnących krzewów, co zachodzą nam znienacka drogę. Ciii. Usłysz… ― bowiem szepcze coś do cienia spoza gęstwiny purpurowego bzu, zatopione w melancholii i w rozkwicie. Albo to ty szepczesz do nikłych owadzich uszu, zdmuchując je ze swojej drobnej dłoni. O świcie, w którym flotylla mgieł płynie nisko nad ziemią i oblewa nas migocząca refleksami woda jeziora Consequence.  
 
Klęczę na podłodze. Z twarzą wzniesioną ku mdłej poświacie wiszącej lampy. Jakby słońce wychodziło spoza grubej powłoki skłębionych chmur. Z pewnością jest tu potrzeba pocałunku, odległego na razie jak mgławica Andromedy. Ale zbliża się nieuchronnie, by ostatecznie spełnić się w zgiełku wielkiego zderzenia.
Tak oto wspinam się po kamiennym masywie wyobraźni, zostawiając za sobą piekło martwoty. Milczące przedmioty, rzeczy. Jakieś okryte folią niedokończone popiersia w opuszczonych, otwartych na wskroś pracowniach. Leżące w nieładzie młotki, dłuta, potłuczone ceramiczne szczątki czegoś, co kiedyś stanowiło całość, chrzęszczące pod stopami okruchy tynku, powybijanego szkła. Zapisane białą kredą ciemnozielone tablice, rozsypane wokół pożółkłe płachty starych gazet, wykresy, zwoje kabli, plątawisko bulgoczących żeliwnych rur… Żałosne w swojej bezużyteczności składowisko drewnianych, wypaczonych radioli, telewizorów z popękanymi szaro-sinymi szybami kineskopów…
Bliżej nieokreślone skorodowane artefakty zamierzchłej przeszłości, w której ktoś kiedyś kogoś kochał…
 
W oszklonych gablotach, pełnych zagadkowych eksponatów, odbija się w aureoli galaktyk czyjaś zniszczona twarz. Mijają mnie z plakatów uśmiechnięci, dawno umarli aktorzy, przeszyci na wskroś słoneczną smugą czasu. Kiedy idę długim pustym korytarzem, kiedy płynę bez czucia jak na próbie wniebowzięcia.
Jakbym był wyrwaną z zeszytu kartką. Opadającym w swojej nieważkości piórkiem przelatującego ptaka…
 
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-01-07)

https://www.youtube.com/watch?v=dQhl-fz1M0A

poniedziałek, 2 stycznia 2023

Wyznanie


Stoję samotnie w oknie. Wiatr targa nagimi gałęziami pomarszczonych w korze drzew.  Drobne krople zmrożonego deszczu, nie-deszczu stukają o szyby… Brunatno-szare, brzuchate niebo dotyka niemalże ziemi. Przesuwa się. Zawadza swoimi podartymi strzępami o smukłe kominy opuszczonych, dalekich fabryk, nad którymi tańczą radośnie ognie świętego ElmaPowiedz mi, proszę. Powiedz… Dlaczego wciąż milczysz? Dlaczego? Spójrz, jak migoczą gwiazdy, choć przed chwilą było przecież tyle słonych, kryształowych łez. Jak drgają i lgną do samych siebie. Jak płoną w lodowatej pustce wszechświata.
Spójrz! Spójrz mi prosto w oczy. Co widzisz? W twoich widzę jeziora, zielonkawo-błękitne otchłanie. Pocałuj, tak po prostu, jak tylko może całować samotna kobieta samotnego mężczyznę. Całuj i nie odrywaj zmyślnych, wilgotnych ust. Zatopmy się w nocy aż po jej kres. Aż po majaczący na horyzoncie świt, po którym płyną dwa ptaki opierzone krajobrazem melancholii. Całuj i mów tkliwym, łkającym szeptem. Proszę, mów… Zaciskam mocno palące powieki…
 
Otwieram je. I, co widzę? Znowu noc. Nic. Przecież, dopiero co trzymałem ciebie drżącą w ramionach. Lecz, co widzę? Nostalgię nagich drzew spowitą srebrnym księżycowym blaskiem. Nie ma ciebie. Poza tobą jedynie wiatr. Gwiazdozbiór Oriona, Plejad…. Wielki Wóz… I ciche obszary ciszy nagle zbudzonej. Poza tobą nic… Powiedz mi. Proszę… Mów. Dlaczego wciąż milczysz?
Nasłuchuję, lecz słyszę jedynie nieustanny, piskliwy szum buzującej w uszach krwi. Błądzę daremnie po tej krainie mroku i zapomnienia. Bo tak jest. Wiesz o tym dobrze jak ja. Wiesz, prawda? Drzewa chwieją się w porywach zimnego wiatru, który zwiastuje zmianę pogody. Nieustanny sztorm dopełniający nam życie. Kiedyś w nim zatonę. Zatoniemy. Weź mnie za rękę i bądź. Bądź, tak po prostu. Blisko. Najbliżej… Bądź… Będziesz? Pojedziemy. Popłyniemy, dokądkolwiek chcesz… Tylko bądź. Nakrzycz na mnie. Spoliczkuj… I ― pocałuj… Pocałuj gorąco, namiętnie i upojnie… Pocałuj tak… ― zresztą wiesz…
Jesteśmy teraz w tej dolinie słońca i trawy, w której czają się szczegóły z boku, z tyłu… Nieoczekiwanie… Jesteśmy tutaj. O, tak, tutaj! I zapytam się ciebie niecierpliwie i bezczelnie! Wybacz, jeśli właśnie tak… Zapytam wprost, patrząc ci prosto w oczy i gładząc rozedrganą dłonią policzki, usta, twarz. Sploty twoich kruczoczarnych włosów… Kochasz mnie? Ja ciebie kocham, mimo że potykam się o szczeliny przerażenia, niepewności i mroku…
 
Kocham…
 
Jeszcze jeden kielich wznoszę do ust… Czuję w skroniach puls i krew… Nie wiem, co narobiłem, ale wyznałem, co tylko można wyznać. Przepraszam, jeśli właśnie tak… Kiedy poruszam ręką, słyszę chrzęst pustych butelek po alkoholu, które są wszędzie. Wyrastają niczym bezkresny las kominów opuszczonych fabryk…
Próbuję wstać. Jednak upadam twardo na kolana… Na wznak… Słyszę śmiech i gwar w brzęku szkła i srebra. Słyszę szuranie krzeseł. Pierzchanie kroków. Walają się wokół mnie stosy czasopism, książek, zapisanych niedokończonym wierszem kartek… Szukam. Szperam… Próbuję znaleźć cokolwiek, co przykułoby twoją uwagę… Próbuję to jakoś ubrać w słowa.. Niestety, nie jestem Albertem Camusem, czy Fiodorem Dostojewskim, ale wiem jedno ― kocham cię. Nakrzycz na mnie. Spoliczkuj… ―  Pocałuj… Wybacz nieskładne słowa, ale nie potrafię inaczej…
 
Wybaczysz?
 
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-01-01)

https://www.youtube.com/watch?v=KCjQe492b3Q

 

Widzenia

W odmętach zasłon, w milczącej otchłani półmroku ćmy puszyścieją w przelocie. Uderzają skrzydłami. Drżą…  W poszumie wiatru. W pogwizdywania...