Wracam do siebie. Wracam do zapadliska
czasu, w którym pulsuje nieustanna cisza. I wzbiera szum buzującej w uszach krwi.
Wracam do siebie albo donikąd. i wciąż pomiędzy sobą a swoim własnym cieniem
trwam. Pomiędzy sobą stojącym w lustrze drewnianego trema a cieniem rzuconym na
podłogę. W świetle wiszącej lampy, w mroku przepaści. Jest mi zimno. Tak po
prostu, jak tylko może ogarniać zwiędnięte ciało cmentarny chłód. Jest mi zimno
pod tym nieboskłonem pełnym gwiazd. One mżą i migoczą. Mrugają do mnie
porozumiewawczo. Łaszą się przymilnie. Osiadają na mnie cząsteczkami wirującego
kurzu. W całkowitym milczeniu bezdennej nocy.
Mnożą się zagadkowe widma, które
przybywają znikąd i odchodzą donikąd. W mrok drugiego pokoju. W tę pozostałość
po mojej umarłej matce, i która wciąż tam leży na łóżku w zmiętej pościeli, na
wznak. I która stara się ogarnąć wszystko zdziwieniem otwartych mętnych oczu. Kiedy do niej wchodzę, wita mnie szronem na
sinych, martwych ustach, nieruchomością głazu. Rozchodzi się cichy trzask
podłogowych klepek. Kiedy idę, muskając opuszkami palców chropowatości
wilgotnej, popękanej ściany. Kiedy dotykam przedmiotów, rzeczy… Kiedy
obrysowuję obłości słojów na fornirze szafy, zatapiając się w bezkres zapomnienia,
przytulony całym ciałem, całujący namiętnie oblicze nicości. Odpływam powoli
jak żaglowiec, z dmącym wiatrem w rozchwiane takielunki bomów, z rozcinającym fale
kunsztownie rzeźbionym galionem na dziobie. Którego otwarte usta.. Którego
rozwiana grzywa lwa…
I mijam twarze bliskie odprowadzające mnie obojętnym wzrokiem. Aż po horyzont… Dopóki nie dosięgnę zimną stopą piasku.
Zagęszczają się wokół mnie kotary
zasłon. Drżę…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-12-30)
I mijam twarze bliskie odprowadzające mnie obojętnym wzrokiem. Aż po horyzont… Dopóki nie dosięgnę zimną stopą piasku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz