poniedziałek, 28 marca 2022

Introversion VI: … metamorfoza kształtu


Przestrzeń otwiera się, zamyka… Coś nieustannie błyska w mrocznych, zakurzonych zakamarkach
pokoju…
 
Stroboskopowe światło radioaktywnych cząstek…
 
… zanurzam się w piskliwym szumie rozgrzanej gorączką rzece krwi…
 
Ktoś umarł i zmartwychwstał…  
Sprzecza się ze śmiercią
pełną  melancholii, smutku…
 
… wygłasza coś oskarżycielskim tonem,
urywa wątek…  
… zaczyna od nowa…
 
Wygraża na próżno palcem…
 

 
Jest.
 
Nie
ma.
 
… znowu jest…
 
Sine ciało mojej matki, przesiąknięte
chłodem i obojętnością,
pogodzone z końcem istnienia…
 
Zamknięte oczy, opadowe plamy… Nic…
 

 
Zaciskam powieki.
 
Otwieram…
Puste łózko…
 
… zaciskam znowu…
 
Otwieram…
 
Jest.
 
Sine,
lodowate…
 
… coś usiłuje przekazać, poprzez obrzmiałość kamiennych ust, coś, czego najwyraźniej zapomniało
za życia…
 

 
Szarość dnia spopiela resztki nocy…
 
Za oknem ulica, kocie łby…
 
Wiatr roztrąca uschnięte liście…
 
Lekko przechylony Plymouth Cranbrook Club Coupe z 1953 roku
z grubymi wargami zardzewiałych zderzaków,
opiera się o krawężnik sflaczałymi od dawna kołami…
 
… wytłuczone oczy
reflektorów …
 
W ogóle wszystko tutaj umarło
i przepadło w pomroce szalejącego czasu…
 
Czołgam się, tężeję ― i znowu pełznę do ciebie ― donikąd…
 
… na wprost,
po skosie,
aby się zwinąć
― w rozedrgany kłębek…
 
Ktoś wyciąga dłoń… ― Nie, to rzeźbiona noga fotela, wyszczerbiona, pościerana i martwa…
 
Wiatr kołysze
drzewami,
szeleści liśćmi…
 
Noc, to?
 
A przecież ―
dopiero
― był dzień…
 
Miałem coś zrobić, lecz ― zapomniałem, co…
 
W lustrze
trema ―
niewyraźna postać…
 
… metamorfoza kształtu…
 
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-03-28)

https://www.youtube.com/watch?v=ZRqBSNHUXrY

wtorek, 22 marca 2022

Point of Know Return

 






















Cykl: Albumy muzyczne
 
***
 
Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego.
 
***
 
Leżę na czymś twardym i chropowatym… Przed oczami latają czerwonawe plamy…
W skroniach
― bolesne pulsowanie…
 

 
Pamiętam, że spadałem z bardzo wysoka… Porwał mnie rwący nurt
wodospadu…
 
… coraz większy
ogarniał
mnie
mrok,
 
gorączkowy,
piskliwy szum…
 

 
Zaciskam
powieki
― otwieram…
 
… jarzą się oślepiającym, drżącym blaskiem ― ostre krawędzie przedmiotów…
 
Wszędzie
wokół
― spalona ziemia…
 
… pył…
 
*
 
… wzlatują,
opadają…
 
Próbują się
od nowa
poderwać…
 
… pokaleczeni przez światło,
beznadziejnie ludzcy…
 
Rozsypują wokół siebie słoneczne drzazgi,
wskazując głowami skłębioną, siną chmurę burzowej apokalipsy…
 
Wymachują
skrzydłami,
czyniąc wiatr…
 
… osiadają kurzem…
 
***
 
Point of Know Return – jest to piąty album muzyczny (studyjny) amerykańskiej grupy Kansas, wydany w 1977 roku.

 

https://www.youtube.com/watch?v=9fNrJMkTWEE

 

https://www.youtube.com/watch?v=aK2UhmduRvk

niedziela, 20 marca 2022

Nic


Coś się przekształca i płonie w otchłani kosmosu…
 
Otwieram okno… W głębokim granacie nocy
jedynie pulsowanie ciszy
i chłód bezkresnego wiatru,
co się przetacza nad pożółkłymi polami…
 
… lodowaty oddech nieboskłonu oszrania szyby i szkliste źrenice martwych oczu…
 
Chrzęst zegarowego mechanizmu…
 
g o n g…
 
I znowu tykanie ―
przeskakującej
― wskazówki sekundnika…
 
Zgarniam palcem kurz
z olejnego widoku
w drewnianych ramach…
 
… zdają się
oddychać
popękane ściany…
 
Otwieram drzwi ― na schodowej klatce pustka i mrok,
zatrzaśnięte na wieczność
mieszkania umarłych dawno sąsiadów…
 
Ktoś miał przyjść,
lecz zapomniałem, kto…
 
Siedzę na podłodze oparty plecami o szafę i wpatruję się w mdławą poświatę wiszącej lampy…
 
… lubię tak patrzeć pod niekonwencjonalnym kątem na milczące przedmioty,
porzucone rzeczy…
 
Firanki wybrzuszają się,
zapadają…
 
… i znowu
puchną…
 
Cisza przeszywa mózg piskliwym szumem…
 
Stół ze stosem
papierów,
puste krzesła…                                                                                                                                          
 
… w lustrze serwantki zniekształcona postać…

 

https://www.youtube.com/watch?v=FYRHlVRfj-0

sobota, 19 marca 2022

Powiedz…


Leżę na podłodze… Oślepia mnie słońce wpadające przez otwarte okno…
 
Dzień, to?
 
A przecież dopiero miażdżyła mnie
swoją potęgą
okrutna, lodowata noc…
 
… powiedz mi coś,
kimkolwiek
jesteś,
powiedz mi…
 
Jesteś 
obok, 
daleko…
 
… dotykasz mnie krawędzią cienia…
 
Kim jesteś albo – czym?
 
Chwytam uschniętymi, popękanymi ustami hausty powietrza, jak ryba wyrzucona na brzeg…
 
Słońce oślepia i razi,
kłuje miliardami igieł…
 
… powiedz,
kim
jesteś,
wyśniona maro
z kolekcji koszmarnych widziadeł …
 
Milczenie, piskliwy szum
promieniowania kosmosu…
 
W świetlistych smugach
wirują powoli drobinki kurzu…
… wszędzie wokół milczenie przedmiotów…
 
Nie mogę się ruszyć…
 
Absolutny
bezwład
i beznadziejność…
 
Za oknem rozchwiane gałęzie bezlistnych drzew…
… rozczapierzone palce, które rozkrwawiają płaszczyzny ścian ostrymi cieniami…
 
A może pełnymi liśćmi
gorącego lata?
 
Jeszcze raz
i jeszcze,
raz za razem…
 
… i znów… wciąż bez końca…
 
Kto ma przyjść?
 
Czekam cię,
blady -
po
nocy
przebytej…
 
Kto
ma
przyjść?
 
Kto?
 
W ogromnym przeciągu pogłos zatrzaskiwanych w oddali drzwi bez klucza…
 
Kto
ma
przyjść?
 
Nie przyjdzie nikt…
 
Ciebie,
tylko
chcę…
 
Spójrz!
 
Pełzam w otchłani ciszy do kresu, wdychając nikłą woń woskowej pasty…
 
… w prostokątnym,
słonecznym
błysku
tajemnicy czasu …
 
Za oknem szum przejeżdżających samochodów,
rozgwar spacerujących chodnikiem ludzi…
 
Rozmowy,
śmiechy,
nawoływania…
 
… gdzieś w oddali -
niosą się gromy
- spadającego nieba…
 
… takie zwyczajne spadanie nuklearnego piekła…
 
Powiedz
mi,
czy
umarłaś?
 
Chyba tak, ponieważ zdradzają cię śmiertelnie blade usta…
 
… milczące, kamienne, które nie są dotykane i nie dotykają niczego… i nie dotkną już niczego…
 
Jedynie
światło,
jedynie cień…
 
Muszę jeszcze przebrnąć
przez chrzęst czasu,
przez gruzowisko, splątane korzenie…
 
… wyłaniam się
przed tobą
w ceglanym pyle…
W wielkim pędzie,
w migotliwym lśnieniu…
 
Chcesz?
 
Powiedz,
czy  chcesz?

czwartek, 17 marca 2022

Introversion V: … od nikogo


Powiedz mi… tak, wiem – nie wypowiesz słowa… Twoje usta, kamienne usta…
 
Noc mnie miażdży, czy to rozumiesz?
Powiedz… ― milczenie,
świdrujący szmer rozsadza uszy…
 
Jestem w bezkresie czasu,
w przestrzeni milczenia…
… cienie wokół, bezwład melancholii…
 
Światło obskurnej żarówki roztacza mdławą poświatę…
… płachty pajęczyn falują od czyjegoś oddechu… czyjego?
 
Jestem tutaj,
gdzie nie ma
nikogo
i nigdy
nie będzie…
 
Książki… ― wezmę sobie jakąś z regału…
Nie, nie dam rady
wspiąć się po drabinie…
 
Za oknem śnieg, stalowe niebo…
 
Gdzieś
sobie
pójdę,
 
w siny
mrok,
szklisty…
 
… do pustej przystani zmrożonej cierpieniem i ciszą… jeszcze, tylko przewertuję zakurzone bruliony,
kołonotatniki…
 
Mieszają mi się słowa,
zapętlone myśli…
 
Wszystko się kołysze…
… upada z chrzęstem butelek…
 
Ach,
to
― ty…
 
Jesteś
przez
chwilę
― i zaraz znikasz…  
 
Musisz
już
kończyć,
 
ciągle
to
słyszę…
 
Słońce wpada do środka, oświetla oszklone gabloty z porcelanową zastawą…
 
Zakurzona serwantka zwieńczona martwym zegarem…
Klucz spoczywa obok, powyginany, zapomniany przedmiot…
 
Ojciec nakręcał nim,
kiedyś mechanizm…
Ustawiał czujnie wskazówki…
 
Kogo
to
teraz
― obchodzi?
 
Nikogo…  
 
Wiem,
że nikogo…
 
Czas zatrzymał się w chwili śmierci, która wzdycha wciąż lodowatym chłodem…
 
Słońce
wpada
do wnętrza…
 
Słońce?
 
Skąd ―
słońce?
 
Przecież
przed
chwilą ―
szumiała
― otchłań nocy…
 
... rozbestwiona
samotność
melancholii…
 
Zatem, świeci żarówka w gazetowym kloszu…
 
Pusty stół
i krzesła,
wersalka…
 
Trzydrzwiowa szafa ze słojami czasu, z modelem japońskiego pancernika na górze… 
 
Siadam na podłodze…
 
… wśród stosu fotografii i listów…
 
Skąd?
 
Od
kogo?
 
Od nikogo…
… od siebie samego…

https://www.youtube.com/watch?v=js5Kajnf5N4

środa, 16 marca 2022

Insomnia


Dotykam chłodnej szyby… Za oknem smugi padającego deszczu…
 
Włączam światło obskurnej żarówki, wyłączam…  
Całuję pęknięcia poplamionego tynku…
 
Okrywa
mnie
okrutna,
lodowata noc…
 
Padam na kolana zatykając uszy.  Coś rozsadza czaszkę i przetacza się z gwizdem przez meandrujące
korytarze mojego mózgu…
 

 
Otwieram szczypiące, załzawione oczy…
 
Czuję  ciągłe
pulsowanie
― wewnątrz niczego…
 
Jestem, gdzieś na zewnątrz,
to znowu zapadam się w sobie,
miażdżony grawitacją własnego istnienia…
 

 
Otwieram oczy…
 
W ciemności
drugiego
pokoju ―
dokonuje się
― zmartwychwstanie.
 
Ktoś wygłasza coś oskarżycielskim tonem, występując w roli mistrza ceremonii…
Stwierdza, że dowody przeciwko mnie są jednoznaczne…
 
Często
gubi
wątek…
 
… to znowu
szlocha
i milknie tak,
jak zamilkła moja umarła, zsiniała już śmiertelnie matka…
 
Słucham
nieuważnie,
 
bowiem,
niknie
wszystko ―
w piskliwym
― szumie gorączki…
 
Leżę na podłodze, wpatrzony w rdzawe plamy zacieków,
pokryte rozmytymi kręgami mdławego światła…
… w stół z wyszczerbioną krawędzią blatu, puste fotele…
 
W lustrze trema
odblask natury,
niewyraźne
wyobrażenie…
 
Regał z książkami,
których brzegi
wybrzuszają się i kurczą,
aż czuję ten oddech na twarzy…
 
Zresztą, wszystko
oddycha i mówi…
… bulgocze w kącie plątanina starych żeliwnych  rur…
 
Wszędzie wokół zapisane maszynowym pismem,
porozrzucane pogniecione kartki, gazety z lat 50. XX wieku.…
 
Podbój kosmosu,
testy nuklearne,
moratoria,
dysydenci z ZSRR…
 
… zniszczony egzemplarz „Oddziału chorych na raka”, Sołżenicyna…
 
Czarno-
białe
zdjęcie ―
umierającego  
― pod kobaltową lampą…


https://www.youtube.com/watch?v=M5i_iMvojEs

wtorek, 15 marca 2022

Rozbłysk


Powiedz mi, dlaczego rozciąga się pomiędzy nami granica milczenia, pomiędzy nami…
 
Horyzont zasnuty
flotyllą mgieł…
… powolne, senne widma…
 
Gdzieś tam, zagubione w otchłani słowa, gdzieś tam…
 
Czy słyszysz?
 
… nie słyszysz nic…
 
Spójrz, jak na horyzoncie śmierć kroczy tryumfalnie w oślepiającej koronie…
 
… wstrząsa umęczoną ziemią w spazmie agonii, spopiela wszystko na swojej drodze…
 
Pomiędzy nami
rozciąga się
mur okrutnego czasu…
 
… pomiędzy
nami
― milczenie rzeczy…
 
… a jeszcze przed chwilą był zgiełk upalnego lata…
 

 
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś…
 
… powiedz mi,
czy jeszcze
kiedyś?
… czy jeszcze…
 
Chcesz, abym wypowiedział
twoje imię?
… a jeśli znowu zatrzęsie się ziemia?
 
Spójrz, jak wyrastają na horyzoncie brylantowe obłoki…
 
… dotykają  nieba, rozwiewając się w swojej skłębionej, morderczej kreacji…
 
Ktoś
mi
coś
obiecał…
 
… nie,  nie obiecał nikt…
 
To tylko złudzenie
odbite
w jeziorze…
 
Jakiś refleks ―
rzucony
niedbale
przez słońce…
 
W nadbrzeżnych
szuwarach,
wśród splątanych korzeni…
 
… nagły rozbłysk mojej tęsknoty…

 

https://www.youtube.com/watch?v=CmoXB7J1mJc

sobota, 12 marca 2022

Donikąd


Zachodzące słońce. Pusty przedział wagonu.
 
Wydłużone cienie, gęstniejący zmierzch…
 
W przepływających
drobinkach kurzu
― płaszczyzny milczących siedzeń…
 
Rytmiczny stukot kół o łącza szyn…
… rozjarzone nikłą czerwienią krawędzie…
 
… w źrenicach zmęczonych oczu mżą czarne piksele szalejącego czasu…
 
Za oknami słupy elektrycznej trakcji,
ciągnące się przewody, drzewa…
… rozpędzony fotoplastykon  krajobrazu ciszy…
 
TAM-TAM,
TAM-TAM…
 
… TAM-TAM…
 
Zgrzyt.
 
Pisk
hamowania…
 
… i znowu wzniecany pęd ku nicości…
 
Kołysanie. Bezwład i apatia…
 
Kłębią się na skraju liliowe obłoki.
Ulegają metamorfozie nieustalone widma…
 
… mówią coś, poruszając nieśmiało obrzękłymi ustami…
 
Nasłuchuję, lecz nic…
W uszach jedynie
szum buzującej krwi…
 
Widnokres zapada się w sobie
z siniejącymi w mroku nocy
projekcjami sennych majaków…
 
Ściskam
w dłoni
pożółkły
ze starości list…
 
Przedarł się
przez te wszystkie lata…
 
... nadpalony,
pościerany,
poplamiony…
… z odciskiem żołnierskiego buta…
 
Wysłany z odległej przeszłości przez moje dawne „ja”…
… wyrzucony w przyszłość… ciśnięty straszliwym podmuchem nuklearnej eksplozji…

https://www.youtube.com/watch?v=cAg3jy6X2KI

czwartek, 10 marca 2022

Immersja


Miażdży moje skronie otchłań lodowatej nocy. Potworna cisza wypełnia przestrzeń szumiącym piskiem gorączkowej maligny. Chyba umarłem, ponieważ oplatają mnie moje własne skostniałe ramiona. Rozglądam się. W żółtawym świetle obskurnej żarówki uśmiechają się do mnie pergaminowe twarze ze starych plakatów: Clarke Gable, Vivien Leigh, Anne Baxter…
Lata 50. XX wieku. Rozsypane na podłodze czasopisma, gazety, jakieś fragmenty niedokończonych listów, artykułów… Loty kosmiczne, zdobywanie wszechświata, zagrożenie nuklearną zagładą. Milczący gramofon, sterta winylowych płyt… Ray Charles, Paul Anka, James Brown… Trwa odliczanie upływających sekund, które wybija z pogłosem echa stojący zegar. Miałem, gdzieś wyjść, lecz - zapominałem, gdzie… Słychać czyjeś powolne kroki. Wyglądam na schodową klatkę. Nic. Jedynie półmrok od ulicznych latarni, kawałek odłupanego muru i zatęchła woń opuszczenia. Zatrzaśnięte drzwi lub otwarte na oścież… Pode mną spirala niekończących się, niknących w ciemności schodów…
 
Leżąc twarzą do podłogi, podziwiam odblask mdłego światła, który spada na mnie z sufitu w postaci czterech żarówek żyrandola. Wszędzie wokół szepty, jakieś mnisze modły. Nacierają na mnie niewyraźne słowa czającej się melancholii. Ściany, wszędzie ściany… Wybrzuszają się i kurczą. Coś najwyraźniej oddycha, ukryte w labiryncie pęknięć, coś, co jest niepojęte, wymykające się percepcji zmysłów. Sen, to? Jawa? Z pewnością nie jest to materialne, ponieważ zaciera się i znika. Przetacza się w konwulsjach okryte cienistym mrokiem.
 
Ktoś kona w męczarniach, w pożodze kobaltowej lampy. Wije się z bólu przeszywany straszliwym promieniowaniem i w blasku jaśniejszym niż tysiąc słońc. Nowotworowe malformacje, niepoddające się apoptozie rakowe komórki. Nevada test Site. Operation „Ranger”, „Buster Jungle”, „Teapot”… Pustynny, rozsłoneczniony krajobraz z zarysem dalekich wzgórz. John Wayne, Suzan Hayward, Pedro Armendariz,.. Porzucone w piasku starożytne stroje, jakieś zardzewiałe, poskręcane od straszliwego żaru zbrojeniowe pręty. Wszędzie gruz, chrzęszczące pod stopami potłuczone szkło… i popękane sine ekrany czarno-białych telewizorów…
 
Opuszczenie i nicość. Ruina przeszłego czasu. Pokryte brunatnymi bąblami żelbetonowe bunkry, jakieś widma o nieustalonych rysach twarzy. Padają pod kątem jaskrawe promienie zachodzącego słońca. Skąd? Przecież dopiero męczyła mnie zmora okrutnej nocy, rozbestwionej w swojej potędze milczenia. Rozwieram powieki. Puste fotele po rodzicach potęgują martwotę blasku, nadpalony, lśniący blat stolika od położonego kiedyś przez usypiającego ojca tlącego się papierosa. W fałdach zasłon tak jakby ślady krwi… Dochodzą z drugiego pokoju kroki, znowu kroki. A przecież ciało zdążyło się już rozpaść, rozsypać w trumnie na proch. Przemyka w rozdygotanych płomieniach świec lodowata, koścista śmierć, szukająca kogoś albo czegoś, czego nie zdążyła zabrać poprzednim razem…
Pełzam, więc po podłodze, przytłoczony jej ciężarem, bojąc się unieść głowę, aby nie spojrzeć przypadkiem nicości w oczy. Kapią na mnie rdzawe krople z poplątanych pod sufitem żeliwnych rur. Kto mieszka nade mną? Nikt, poza duchem samotności i rozkładu następującym niebacznie na trzeszczące deski stropu.
Leżę twarzą do podłogi. Wchłaniam nikłą woń woskowej pasty. Tu leżał kiedyś ojciec, pijany, nieprzytomny, chory. Tu leżała moja umierająca matka.
 
Słyszę czyjeś kroki. Nieustanny szmer wysypujący się ze szczelin popękanego tynku, rozsychającego się drewna zakurzonych, poplamionych mebli…Zwinięty w kłębek całuję namiętnie drżącymi, bladymi ustami zakurzone cokoły, pokrzywione nogi, podstawy ze złuszczonym przez czas fornirem… Macam pod kanapą, szafą, tremem, szukając czegoś zawzięcie. Czego?  Zdrapuję pościeranymi do krwi palcami odpadający ze ścian, sypiący się piaszczysty tynk. Boję się.


https://www.youtube.com/watch?v=CZb7NfLM2JQ

 

sobota, 5 marca 2022

Projekcja snu


Chrzęst pod stopami, rozbite szkło, gruz… Wtłaczam do płuc powietrze przepełnione odorem zwęglonych ciał. Chrzęst pod stopami, kurz.  Moja wina, moja wielka wina… Coś mnie przytłacza, dociska do ziemi, tarmosi i dusi. Wyrwane ze ścian okna i drzwi, jakieś pętające ruchy zwisające zewsząd kable, plątawisko poskręcanych żeliwnych, bulgoczących rur. Chrzęst pod stopami, brud. Wszędzie wokół martwe spojrzenia, oczy zachodzące trupim bielmem. Szumiąca w uszach płynąca rzeka czasu rozsadza pulsującą czaszkę piskliwością milczenia. Chrzęst pod stopami, rozpryśnięte okruchy dawnego życia. Porzucone w nieładzie przedmioty jarzą się w padającym z ukosa słonecznym blasku. Otępienie umysłu, opuszczenie. Majaczą przede mną jakieś zatarte numery, nazwiska. W drzwiach zaśniedziałe mosiężne klamki do mieszkań umarłych sąsiadów, których ciała rozsypały się już dawno w proch i pył…
Kładą się u mych stóp świetliste słoneczne prostokąty. Przestępuję je, zanurzając się w drżącej smudze gorącego dnia lata. Znowu cień i znowu światło. Obraz się zawęża, pulsuje. Płynie, jakby w sennej projekcji z kolekcją maszerujących nie wiadomo dokąd nieostrych widziadeł. Nabiera barw i znowu gaśnie. Czarno-biały długi korytarz, jaskrawiejący u samego końca, czekający mojego przybycia, aby mnie pochłonąć i przenieść w następne epoki, wydłużone w bezkresie lata…

Senna maligna, nierealność wspomnień. Jest. Nie ma. Znowu jest. I wszystko dzieje się niby od początku, choć już z dawno znanym zakończeniem. Pachnące zielone liście, kwiaty, niosące się nie wiadomo skąd korzenne wonie. I znowu noc, choć dopiero jaśniało słońce, odbijając się w kryształach rozłupanych drobin. Księżyc, to? Nie-księżyc? Z pewnością jakaś twarz przeglądająca swoje smutne odbicie w zmarszczonej toni jeziora. Mgły idą polami, tuż przy ziemi. Niosą się i nikną. Pojawiają się nowe. Przemokłem, zanurzając się w chłodnej wilgoci zwiędniętej  trawy. Jesień już, a przecież dopiero była połowa upalnego lipca. Lecz to nie ma znaczenia, bowiem właśnie dotykam chropowatej powierzchni ściany. Widzę jak oddycha, czując na sobie piwniczny powiew. Zmarszczki… Nie, to nie zmarszczki. Powiększają się i nikną siatki pęknięć na licu tynku. Muskają moje skronie języki zwisających, pozrywanych tapet. I znowu chrzęst pod gołymi, pokaleczonymi stopami, dławiący obłok kurzu, białego pyłu.
Otwieram powieki, zamykam… Naciera na mnie pulsujący powidok, kalejdoskop nakładających się na siebie zwidów. Obrazy manifestują swoją obecność. Wypływają nie wiadomo skąd, i nie wiadomo dokąd podążają. Przesuwają się niczym w fotoplastykonie, czarno-białe, bądź w kolorze sepii albo materializują się nabierając krzykliwych barw. Pożółkłe pola ze zwiędniętą wegetacją, las. Koniec lata. Nadciągający zmierzch. Kto ma przyjść? Nie przyjdzie nikt. Nasłuchuję. Zza ściany dochodzą jakieś szepty, jakby mnisze modły.  Ktoś umarł i zmartwychwstał na nowo. Kusi mnie na miłosne rendez-vous lodowata śmierć. Wczepiam się palcami we framugę drzwi, próbując ją odeprzeć, odegnać z całych sił. W straszliwym przeciągu trzaskają gdzieś drzwi. Kto ma przyjść?

Słońce oślepia i rani, kłuje miliardami kolców. Przeglądam swoje oblicze w płynącej rzece, pomiędzy nadbrzeżną trawą, sitowiem. Opuszczone domy porastają wątłe łodygi, wyrastają z pustych oczodołów okien i drzwi… Szmer rozpędzonych cząstek straszliwego promieniowania przenika ciało, beton, gruz… Wznieca wicher nowotworowych malformacji. Konające w męczarniach potwory jęczą w zakamarkach ruin i zgliszczy, znacząc krwawymi smugami miejsca swojej okropnej obecności.
Zaciskam ponownie powieki. Otwieram… Nic nie rozumiem. Gorączkowa maligna, niezrozumiały szmer promieniowania kosmosu. Obcy przenikają do mojej świadomości, wprowadzając totalną dezorientację. Wybrzuszają się i zapadają membrany radiowych głośników od ataku niezrozumiałego monologu. 
Całuję namiętnie odpadające płaty tynku. Pieszczę palcami zmurszałą strukturę wyłaniających się pomarańczowych cegieł. Podziwiam poprzez szczypiące łzy pałające refleksami rzeźby, popiersia, odlewy, opuszczone pracownie artystów, okryte półmrokiem i zakurzoną folią porzucone sprzęty. Uwielbiam cię i kocham, moja melancholio, moja kwintesencjo smutku i zapomnienia. Mieszają mi się epoki i lata, fragmenty nieskładnych obrazów. Chrzęści pod stopami rozbite szkło, gruz… Kto stoi przede mną? To ty? Nie, to tylko cień rzucony na ścianę. Przez kogo?  Przez, co?

https://www.youtube.com/watch?v=yEV8-hGM-UE

wtorek, 1 marca 2022

Nierzeczywista III


Niedosłyszę, co do mnie mówisz, bowiem zagłusza cię szelest liści, ciepłego wiatru, odmętów
czasu…
 
Słoneczne prześwity na twojej twarzy,
na mojej…
 
… śpiew ptaków niesie się nieskończony…
 
Powiedz mi… tak wiem, milczysz…  Przepojone milczeniem twoje usta,
twoje dłonie
nieruchome, blade…
 
… jesteś,
nie
ma
ciebie…
 
… daleka, odległa… bliska…
 
I znowu dotykam twoich skroni, przedzierając się przez burzę rozwianych włosów…
Jesteś taka nierzeczywista, odrealniona, przejrzysta tym tchnieniem gorącego lata…
 
Obejmuję ciebie, przeszywając próżnię, obejmując drzewo, całując pachnącą żywicą korę…
 
Szepcze do mnie,
wywołuje moje imię…
 
Skąd
wie?
 
Jakim
cudem?
 
… wśród zgiełku owadów
roztrącających powietrze,
wśród wieloziela, wśród skwaru…
 
Przede mną cień rozbujanej gałązki zastyga…


https://www.youtube.com/watch?v=ZOIe_vDjZ14

 

Widzenia

W odmętach zasłon, w milczącej otchłani półmroku ćmy puszyścieją w przelocie. Uderzają skrzydłami. Drżą…  W poszumie wiatru. W pogwizdywania...