Noc
okrywa wierzchołki drzew siną powłoką pochmurnego smutku. Krople skapują
z ulicznych latarni, parapetów,
łopoczących w porywach wiatru reklamowych szyldów…
Zatrzymane
w kadrze
uśmiechnięte twarze…
Wygaszone
witryny
sklepów,
w których snują się jedynie
duchy zapomnienia,
muskając niewidzialnie kontury przedmiotów…
Moje
własne
w szybach
wielokrotne odbicia…
Ciemne
zakamarki, skrzydlate cienie…
Zatarte ślady stóp mojej matki,
która za życia przechodziła tędy wiele razy …
…
wyrastające
łodygi
ze szczelin
zmurszałego,
wilgotnego muru…
Zacieki.
Pajęczyny
pęknięć
puchną
i kurczą się
od oddechu,
od nadmiaru powietrza…
Żółtawe
plamy świateł rozpełzłe przy ziemi,
wspinające się po ścianach kamienic,
po wstrząsanych dreszczem drzewach…
Ktoś
spogląda na mnie ze smutkiem
zacinającego deszczu, skłębionych obłoków.
Przepływa
nade mną.
Mówi przez sen,
poruszając obrzmiałymi ustami…
Lecz
wszystko jest zamknięte i ciche.
Pocięte dalekim mrokiem zamglonych cmentarzy.
W
nocnym barze
cztery osoby.
Jak w obrazie
Edwarda Hoppera.
Wpatrzone
przed siebie.
Kroki
u szczytu kamiennych schodów, którymi idę, są jedynie epizodem jesieni…
Wspinam
się.
Ściskam
żelazną,
zimną poręcz…
Plączą
mi się wspomnienia, epoki i lata,
jak te byty
o zatartych już rysach twarzy…
Wiatr
łopocze
ogromnymi
skrzydłami.
Wznosi się i opada
w sinej politurze nieba.
Szeleści
w głębokiej rozpadlinie mroku…
(Włodzimierz
Zastawniak, 2022-09-14)
z ulicznych latarni, parapetów,
łopoczących w porywach wiatru reklamowych szyldów…
w kadrze
uśmiechnięte twarze…
witryny
sklepów,
w których snują się jedynie
duchy zapomnienia,
muskając niewidzialnie kontury przedmiotów…
w szybach
wielokrotne odbicia…
Zatarte ślady stóp mojej matki,
która za życia przechodziła tędy wiele razy …
łodygi
ze szczelin
zmurszałego,
wilgotnego muru…
pęknięć
puchną
i kurczą się
od oddechu,
od nadmiaru powietrza…
wspinające się po ścianach kamienic,
po wstrząsanych dreszczem drzewach…
zacinającego deszczu, skłębionych obłoków.
Mówi przez sen,
poruszając obrzmiałymi ustami…
Pocięte dalekim mrokiem zamglonych cmentarzy.
cztery osoby.
Jak w obrazie
Edwarda Hoppera.
przed siebie.
żelazną,
zimną poręcz…
jak te byty
o zatartych już rysach twarzy…
ogromnymi
skrzydłami.
Wznosi się i opada
w sinej politurze nieba.
https://www.youtube.com/watch?v=X96aLsNoaoA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz